czwartek, stycznia 11, 2007

Rozwazan kilka o dalekich krajach

W domowej czesci naszej strony wspominaliśmy, ze wyprawa Portugalia-Hiszpania-Maroko jest pierwsza powazna ekspedycja na naszym podróżniczym koncie.
Nie trudno zauważyć, ze odbiegliśmy znacznie od pierwotnej wersji trasy, a nowa znacznie wzbogaciliśmy o odcinki trudniejsze, bardziej wymagające, ale jednoczesnie gwarantujące niezapomniane widoki i pelniejsze, bardziej autentyczne poznanie wybranych krajow.

Absolutna podroznicza rewelacja okazalo się Maroko - w ujeciu kulturoznawczym tak pelne kontrastow, ze az nieuchwytne, wywołujące niejednokrotnie w niedoświadczonym podróżniku emocje sprzeczne i nieokiełznane zarazem, otwierające w umysle szalone spektakle euforii mieszającej się z gniewem, niemocy ustepujacej pozadaniu celu, strachu kruszonego zachwytem nad pierwotnym pieknem - a wszystko to, tak nowe i nierzeczywiste z perspektywy czasu, pozostawia w człowieku groteskowe niespełnienie i poczucie mentalnego rauszu.

Marokańczycy

Maroko, dawniej skupisko licznych grup plemiennych rdzennych mieszkańców kraju, Berberow, dzis monarchia konstytucyjna, niepodlegla od 1956 roku, wczesniej pozostajaca we francuskiej i hiszpańskiej strefie wpływów. Kraj zamieszkuja glownie Berberowie i Arabowie, a religia panujaca jest islam.
Początkowo obawialiśmy się nieco odmienności kulturowej i obyczajowej tego kraju, opisywanych w przewodnikach i relacjach z podrozy. Po przekroczeniu granicy w Ceucie rzeczywiście powialo muzułmańskim chlodem, a pierwsze odwiedzone miasto - Tetuan - pozbawione było przyjaznego oblicza. Przyspieszona lekcja nowych obyczajow zapadla nam gleboko w świadomość, a poznanie nowych zasad gry stalo się przepustka do ogromnego marokańskiego domu i warunkiem, by przetrwac i.. nie zwariowac :).
Opuszczenie polnocnych prowincji otworzylo przed nami jasniejsza perspektywe na swiat i ludzi. Zaznaliśmy szczerej, bezinteresownej gościnności przypadkowych mieszkańców, a przypływ tych prostych i pieknych cech ludzkich rozmyl na dobre wszelkie obawy o dalszy przebieg naszej podrozy.
Ale Maroko to kraj wspomnianych kontrastow i nigdzie nie sa one tak widoczne, jak na płaszczyźnie stosunkow międzyludzkich..
Kraj należy do ubogich, ale sukcesywnie opierających się skrajnej nedzy. Nie ma o niej mowy w większych miastach, jak Marakesz, Fez, Casablanka, czy nadmorskich kurortach, które swoja architektura przypominaja te znane w Europie. Pejzaż wielkomiejski zdominowany jest przez mase pędzących samochodow, supermarkety, w których można kupic niemal wszystko w imponującym asortymencie, a jedyna odmiennością zdaja się być smukle sylwetki minaretow czy sylwetki Marokańczyków odzianych w dlugie, obszerne dzellaby, wierzchnie tuniki ze stozkowatym kapturem.
Problemy z zaopatrzeniem występują na terenach oddalonych od dużych ośrodków miejskich, w gorach i na wsiach, choc i tam nie brak sklepikow z artykułami spożywczo-przemyslowymi. Totez problem polega tak na prawde na zasobności portfela przeciętnego Marokańczyka, a nie zaopatrzeniu sklepow.
W miare zaglebiabnia się w coraz dalsze zakatki kraju i doświadczania mentalności mieszkańców „Gwiazdy Polnocnej Afryki” coraz czesciej poddawałam w wątpliwość życzliwość i bezinteresowność mieszkańców, której od czasu opuszczenia Hammatu nie doświadczyliśmy już zbyt często.
Bezinteresownością nazywam te ceche, która w obdarowywanym nia człowieku nie budzi cienia niewiary w czystość intencji, która opiera się na prostej idei udzielania pomocy tym, którzy jej potrzebuja i nie oczekuje za to zadnej zaplaty..
Bezinteresowność Marokańczyków jest często dwulicowa i pisze o tym nie po to, by zmacic urok kraju, który oferuje tyle piekna, ale po to, by obiektywnie naszkicowac jego realia, a to być może przyda się przyszłym rowerowym (lub innym) podróżnikom.

W kraju mogącym poszczycic się najpiękniejszymi pasmami gorskimi na swiecie, w kraju urodzajnych gajow oliwnych, pomarańczowych czy uwodzicielsko romantycznych migdalowych, odwiedzanym przez miliony turystow rocznie, ludzie cierpia na konsumpcyjnego bzika, a przedmiotem tej konsumpcji sa.. turyści. Nie byloby w tym nic dziwnego, gdyby nie sposób w jaki się to odbywa.
O tym, ze w miastach zakupy opatrzone sa rytualem targowania, wiedzieliśmy od początku. Ale o tym, ze caly proceder ma przebieg często agresywny i nieprzyjemny, odbierający człowiekowi radość z oglądania czegokolwiek (lub oglądanie czegokolwiek staje się zupełnie niemożliwe, bo uczynny sprzedawca wie lepiej, co może cie zainteresowac), przekonaliśmy się wielokrotnie na miejscu. Wykończeni natarczywością sklepikarzy, ich przytlaczajaca energia, zgielkiem wokół nas, nie mielismy sily ani ochoty na zwiedzanie miast i ich skarbow wielowiekowej historii, czym prędzej dosiadalismy naszych rowerowych rumakow i pędziliśmy dalej przed siebie w poszukiwaniu autentycznego oblicza Maroka. I znajdywaliśmy - w spojnym dialogu z natura, a ten był kojacy.
Niezwykle niemilo wspominam plac Dzemaa el-Fna w Marakeszu, na którym koncentruje się zycie miasta przez 24 godz./dobe. Można tam znaleźć mnóstwo stoisk z żywnością, do których niestrudzenie naganiaja pracownicy i zawsze znajda jakis stosowny kontrargument na odmowe turysty; w rytm ‘kociej’ niemal muzyki wije się tam również kilka ogłuszonych wezy, a cale widowisko nie ma w sobie zadnej tajemnicy, zadnej egzotyki, nie mówiąc już o estetycznej oprawie, bo wezom towarzysza zwoje czarnych plastikowych workow lub innych smieci, których nikt nie widzi sensu sprzątać. Wezy szkoda, a wszelkie wyobrażenia o egzotyce dalekich krajow pekaja niczym banki mydlane na widok kiczu, brudu i zuchwałości pseudoartystow, którzy zadajac zaplaty nie przepuszcza zadnemu turyście, zatrzymującemu się choćby na pare sekund by popatrzec na ten pozalowania godny teatr! Wstyd, Marakeszu!

Często byliśmy obiektem zaczepek roznych naganiaczy, chcących nas zaprowadzic do ‘swietnej’ restauracji lub ‘taniego’ hotelu. Takie osoby dostaja pewna czesc należności za usługę za przyprowadzenie turysty, co w praktyce oznacza, ze te czesc pokrywa turysta (nie wiedzac o tym, ale placac wiecej niż gdyby przyszedł sam).. Proby odmowy i tłumaczenia, ze się niczego nie potrzebuje, często nie wystarczaja, dochodzi wiec do mniej przyjemnej wymiany komunikatow i sytuacji, które dlugim, ponurym cieniem klada się na opinii o danym człowieku..
Marokańczycy chętnie udziela pomocy w każdej sytuacji, ale w 90% jest to opatrzone konsekwencja zaplaty za ich często znikoma pomoc, np. tylko za to, ze taksówkarz, stojacy obok, zostal poinformowany o potrzebie przewiezienia naszych rowerow.

Trudno jednoznacznie ocenic sytuacje proszenia o pieniadze w malych wioskach lub gorach, gdzie ludzie zyja często w pozalowania godnych warunkach i korzystaja tylko i wyłącznie z tego, co sami wypracuja, czyli z wypasu owiec, koz, czy drobnych upraw. Rodziny Berberow mieszkających w gorach nie maja poza tym nic poza namiotami zrobionymi z kilku warstw grubych tkanin, mocowanymi na skalach, a mimo to nie zapewniającymi całkowitej ochrony przed zimnem i deszczem. To wedrowna grupa ludności, która w okresie zimowym sklada swój oboz i wraz z calym dobytkiem wedruje w nizej położone partie gor, gdzie wyższe temperatury daja szanse na przetrwanie trudnych zimowych warunkow.
Wspinając się rowerami po pistach Atlasow spotykaliśmy takie rodziny i prawie zawsze zostawialiśmy im jakies pieniadze lub cos innego, co mogliśmy aktualnie dac.
Trudna sytuacja bytowa doprowadzila do tego, ze ludzie ci zdaja się nie dostrzegac trudu wędrowców ani rozumiec ich skomplikowanego położenia. Niejednokrotnie wspinaliśmy się resztkami sil, a pot lal się nam po twarzach, gdy za plecami lub przed nami pojawialo się dziecko lub baba z modla na ustach: ‘Masz cukierki?’, ‘Daj mi 1 DH’ ‘Daj, co masz - krem nivea, szampon, mydlo’itp.. Tak zachowuje się wiele kobiet i dzieci nie tylko wysoko w gorach, ale również w wioskach położonych wzdłuż głównych asfaltowych drog. Jest to zjawisko tak czeste, ze po jakims czasie uodporniliśmy się na nawoływania ze strony dzieciakow na drogach, które często żebractwo traktuja jak dobra zabawe. Jest jednak niepokojącym fakt, ze najmłodsze dzieciaki, które dopiero co nauczyly się mowic, ćwiczą swój jezyk na wyuczonych przez dorosłych bądź zasłyszanych u dorosłych żebraczych formułkach.

Utrapieniem jest niechęć Marokańczyków do ich fotografowania przez turystow. Podobno ma to podloze oparte na wierzeniu, ze fotografia odbiera im dusze.. Nie maja jednak nic przeciwko robieniu im zdjęć za pieniadze - wtedy dusza ma już przeliczalna wartość. Zawsze trzeba zapytac, zanim zrobi się komus zdjecie i w 99% przypadkow nie zgadzaja się lub wykonuja ten znany na calym swiecie gest koszyczkiem palcow prawej dloni.. Pieniadze to poza Mohamedem VI krol i bostwo w Maroku, a ich pozadanie przybiera różnorodne odcienie śmieszności.

Kontrowersyjny temat - dyskryminacja (?) Polakow
Czy ktos poczul się zaskoczony? A jednak. Ja odczulam. Otoz Maroko to kraj nawiedzany przez wspomniane miliony turystow rocznie, a w kolejnym sezonie letnim ma się tam pojawic jakies ponad dwadzieścia milionow, jak donosza miejscowe media. Sami Marokańczycy sa niezle otrzaskani z większością narodowości swiata i zdaja się znac zasobność portfeli wszystkich turystow. A to, kim jestes, oceniaja przez pryzmat ‘wiedzy’ o kraju, z którego pochodzisz.
Typowa rozmowa z Marokańczykiem miala następujący przebieg:
- „Hello”,
- „Hello, where are u from?”,
- “We are from Poland”
- “What?”
- “Poland, Polen, Polonia, Polska”
- “Aaaaaa, Polonia. I know Polonia. I have many friends in Polonia. Hmm, u are a little bit like Marocco. No money. Germany - money, France - money, Holland - money but Polonia - no money. I saw in TV..”

Kazda proba wtracenia czegokolwiek na ten temat spelza na niczym, gdyz rozmowca nie slucha tylko potakuje glowa i powtarza swoje. Nie wiem na jakiej podstawie Maroko wyrobilo sobie taka opinie o Polsce, ale powiem, ze razilo mnie to strasznie, razilo, gdy tlem do podobnych dialogow były typowe marokańskie ulice, upstrzone gownem, pierzem dopiero co oskubanych kurczakow lub ‘przyzdobione’ ogromnymi kawalami surowego miesa rozwieszonego na hakach. Przed oczami staja człowiekowi dwa swiaty - wlasny, polski, z brzemieniem ponad tysiącletniej historii i ten, rubaszny, zuchwaly, doprowadzający swa zachłanność poza granice taktu i osobistej kultury! Jeżeli czytelnik wyczuwa nutke rozedrgania w powyższych wierszach, to słusznie, bo wsciekla i rozedrgana czulam się będąc uczestnikiem takich rozmow WIELOKROTNIE.
Nie mam w tej kwestii nic na obrone Marokańczyków - nikt nigdy nie zapytal nas o nasze imie, nikt się di nas po ludzku nie zbliżył, nie zapytal dokad jedziemy, o co chodzi w tej naszej podrozy, nikt nie zapytal, jaki jest kraj, z którego pochodzimy, ludzie, którzy go stanowia. Pod tym względem czuje ogromne niespełnienie. Maroko nie było krajem autentycznych spotkan międzyludzkich. Marokańczycy sa otwarci na turystow, bo ci przywoza ogromne pieniadze, ale reszta ich nie interesuje.
Wyjątkiem od tych spostrzeżeń niech będzie spotkanie z Bracmi w Auberge Les Amis, w wawozie Todra, gdzie chyba jedyny raz w Maroku dostaliśmy potężny półmisek z pysznym spaghetti oraz nocleg za 60 dh (ponad 20 PLN) w fantastycznym pokoju, a zaskoczeni tym usłyszeliśmy od Brata Właściciela, ze jego również przeraza Maroko o skomercjalizowanym obliczu, Maroko dla turystow, gdzie nic nie ma za darmo.
Rażącym w tym kraju jest pozalowania godny stan urządzeń sanitarnych - dominuja tureckie toalety („na narciarza”), przewaznie brudne i odpychające. Inaczej wyglada sytuacja w lepszych hotelach, gdzie dba się o porządek i wszystko spelnia europejskie standardy.

Typowym obrazkiem z zycia Marokańczyków w calym kraju jest dominacja mężczyzn na ulicach. Większość z nich spedza cale dnie w restauracyjnych i barowych ogrodkach, a czas trwonia na niekończących się rozmowach, grze w karty lub pilkarzyki. Kobiety wykonuja większość prac domowych oraz czesc polnych, tj. znosza na plecach toboly z sianem, krzewami lub inna roslinoscia, przeznaczona na karme dla bydla.
Mimo to nie widzieliśmy kobiet „otwarcie” nieszczęśliwych ani nie spotkaliśmy się z żadna forma ich dyskryminacji. Kobiety często śpiewają przy pracy, co było dla nas dodatkowa (i darmowa) atrakcja podczas zdobywania gorskich pist, poświęcają się wychowywaniu dzieci i zdaja się nie narzekac, ale ktoz to tak na prawde wie? I tak by nie powiedzialy. Mlode pokolenie to już znany nam obrazek z wlasnej historii, a młodzież nie rozni się mentalnie od naszej niczym szczególnym. Dziewczyny chodza odsłonięte, spotykaja się w grupkach z rówieśnikami odmiennej plci i coraz czesciej okazuja uczucia na ulicy (!), czego wogole nie robia starsi.

Jeśli o bezpieczeństwo chodzi, to czulismy się w Maroku CAŁKOWICIE BEZPIECZNIE (odkad opuściliśmy Tetuan). Pisałam przeciez, ze to kraj niezmierzonych kontrastow i można go w jednej chwili kochac, a w nastepnej nienawidziec, bo taki potrafi być absurdalny. Nie było sytuacji, w której nasze zycie lub zdrowie byłoby zagrozone przez jakiegos Marokańczyka. Oni po prostu nie maja w sobie agresji ani zawisci. Rozbijając się pod golym niebem lub na czyjejs posesji czulismy się bezpiecznie, a jedynym utrapieniem były czasem dzieciaki podchodzące ‘skoro swit’ do namiotu i chcące z nami ‘pogadac’. Przytocze tu jedna krotka sytuacje z początku podrozy, kiedy rozbiliśmy się w gaju palmowym w Hammacie. Wczesnym rankiem usłyszeliśmy wyrywający się z chłopięcego gardla okrzyk, jaki potem i przedtem dane nam było słyszeć wielokrotnie: „Messieur! Messieur!” Po paru minutach postanowiłam się wynurzyc z namiotu, bo ‘Messieur’ jęknął tylko na znak protestu wobec tak wczesnego wybudzenia z pysznego snu i co się okazalo? Dorodny, uśmiechnięty od ucha do ucha nastoletni chłopak z plecakiem na plecach, z minka cherubinka usiłował zdobyc 1 DIRHAMA (aaaa!!!), zapewne na jakis dziecięcy kaprys, który umililby mu droge do szkoly. Ale nic z tego, odprawilam go z kwitkiem za ten ‘naganny psikus’ o poranku :). A tak na marginesie, to ciagle „Messieur!”, wydobywające się z setek dziecięcych gardel a trasie, doprowadzalo Łukasza do szalu, podobnie jak i „Madame!” kierowane w moja strone, gdy „Messieur” nie dawal już znakow zycia :).

Nasza podroznicza kuchnia, zakupy i gotowanie
W okolicznościach traktujących o Bozym Narodzeniu informowaliśmy o naszym kuchennym wyposażeniu. Kuchenka Colemana ostatecznie dala rade i nie nawalila w tarkcie gotowania, ale w Portugalii mielismy z nia fatalne problemy i często albo nie chciala palic albo zapalenie jej trwalo tyle samo, co ugotowanie obiadu. Opiszemy ja przy recenzji sprzętu.

Na calej trasie gotowaliśmy, kiedy to było możliwe. Przy tej okazji serdecznie dziekuje mojemu Łukaszowi za wspolprace w kwestiach technicznych, dbanie o kuchenke, robienie zakupow, nieoceniona pomoc w przygotowywaniu posiłków! Spisałeś się na medal, Kochany!
Zdobycie produktow w Portugalii nie było zadnym problemem. Schody zaczely się w Maroku. Raczeni zbyt małymi porcjami serwowanych posiłków, sfrustrowani niedostatkiem kalorii po rowerowym wysilku postanowiliśmy przełamać nasze opory i zaopatrywac sie w produkty na marokańskich targach i kupowac m.in. mieso. Pamiętam, ze pierwszy raz kupiliśmy mieso na targu w Erfudzie, w drodze na pustynie. Miałam do pomocy milego chłopaka, który zaprowadzil mnie do ‘najczystszego’ stoiska, a tam twardo obstawałam przy miesie z lodowki. Byłam z siebie dumna, ze wytrzymałam te wszystkie obcięte glowy lezace na ladzie, tudzież kopytka lub inne członki.. Ale może oszczędzę szczegółów.
Mieso już mamy. Teraz warzywa. To cos wspaniałego w Maroku. Podejrzewam, ze nie sa hodowane na nawozach sztucznych, bo smakowaly, jak u moich Rodzicow, którzy maja swoje. Smak marokańskich ziemniakow, cukinii, marchwii, kalafiora będzie nam długo towarzyszyl we wszelkich kulinarnych poczynaniach. Warzywa sa ogólnodostępne, podobnie jak owoce - o tej porze roku glownie jabłka, mandarynki, pomarancze, daktyle.
Nie wszedzie i nie zawsze mogliśmy ugotowac obiad. Do tego dochodzil krotki dzien i czas jazdy i już gotowanie odsuwa się na plan dalszy, ale z reguly obiad starczal nam na dwa dni.
Typowa potrawa, która przyrządzaliśmy, była kefta, czyli mieso mielone (oryginalnie z pietruszka i cebula) z warzywami. Najpierw smażyliśmy kefte z cebula, a potem dusiliśmy warzywa, a na koniec łączyliśmy wszystkie składniki w pyszny sos. Do tego gotowane ziemniaki lub makaron, który wraz z sosem był ulubionym daniem Łukasza. Do tego surowka z pomidorow i cebuli z cytryna i przyprawami. A na deser owoce, jakies batoniki i kawa, która w Maroku nawet Lukasz pil z przyjemnością.
Tajemnica marokańskiej kawy polega na tym, ze granulat lub esencje zalewa się goracym mlekiem, a nie woda jak u nas i to daje jej pelny, oryginalny smak.
No coz, przyrządzaliśmy tez kurczaka, kotlety mielone oraz.. placki z jabłkami :). Tyle dalo się stworzyc majac do dyspozycji zestaw trzech garnkow.

Wlasnie poczulam zmeczenie tym dzisiejszym pisaniem i mysle, ze wystraczy tych wrażeń na dzis. Takie to odczucia skrystalizowaly się o Maroku, a przeciwwaga do tych negatywnych niech będą gory, które opisywałam nie raz w relacjach i jakie sa, zobaczyc można na zdjęciach.
Lukasz napisze zapewne pare slow od siebie, gdyz mamy rozne punkty widzenia na marokański lud i warunki.

Pozdrawiamy!