czwartek, listopada 16, 2006

WELCOME TO AFRICA, MY FRIEND!!!!

"...Carry me, Caravan
Take me away
Take me to Portugal
Take me to Spain!"

WELCOME TO AFRICA, MY FRIEND!!!!

Chefchaouen; Maroko

Zdaje sie, ze te ostatnie pare tygodni, okraszonych zla pogoda i krwiozeczym wysilkiem, przeminelo niepostrzezenie, a
my zaniemowilismy majac przed soba tylko jeden cel - jechac dalej pod wiatr, deszcz i inne "techniczne" przeciwnosci.
Dzis piszemy z odleglego Maroka i jedyna przeciwnoscia jest tutejsza klawiatura (french-style) ;)
Ale po kolei - pogoda w Portugalii pozwolila na kontynuowanie trasy, ale o roznych porach; Bezlitosne ulewy daly sie we znaki nie tylko nam,
ale przede wszystkim mieszkancom kraju - zalanych zostalo mnostwo pol uprawnych oraz mieszkan - takiej kleski nie pamietaja nawet najstarsi Portugalczycy.
Z Condeixy udalismy sie w dalsza droge; ocierajac sie o pasmo gor
Serra de Lousa; Kolejnym przystankiem byl Tomar, a potem Fatima; Nie obylo sie bez codziennej wymiany detek i deszczu - detkowych wpadek mielismy okolo
25 do tej pory.
Dalszy przebieg trasy :
- Benedita
- Obiodos /czarujace miasto, naszym zdaniem najpiekiejsze w calym kraju - oprocz Porto/
- Peniche - poczatek niezwykle przyjemnej trasy wzdluz wybrzeza
- Praia de Santa Cruz
- Ericeira
- Sintra - Serra Sintra - wspinamy sie! A jakze! Od tego nie bylo odpoczynku!
- Lizbona - odpoczywamy i zwiedzamy, stolica zaskakuje nas prostota i raczej skromnym obliczem.
- Costa da Caparica - cudowne tereny, samotne plaze, serdeczni ludzie, ktorzy staneli na naszej drodze, uzyczyli kompresora po naprawie kolejnej gumy,
przyjeli do swojego domu na nocleg nie chcac nic wzamian i .. naprowadzili na dobra droge przed wyruszeniem w dalsza trase.
- Praia de Gale - zeby sie tu dostac, pokonalismy ponad 90 km trasy, a ostatnie 5 km to przeprawa przez lesne wertepy i i knieje - jakby donikad... Oplacilo sie -
trafilismy na kemping w poblizu morza i plaze, do ktorej schodzi sie stromym zboczem po to, by za chwile zrzucic z siebie przepocone ubrania i co tchu skoczyc w
;orskie fale z radoscia dziecka tak, jak go natura stworzyla - nagusienkim i beztrosko szczeskliwym. Srebrzysty piasek, jedwabne fale, ksiezyc podroznik - wierny towarzysz naszych nocnych przepraw i TYLKO MY - jak okiem siegnac...
- Pousadas Velhas - caly kolejny odcinek trasy az po Sagres to cudowne pustkowia, slabo zaludnione, pozbawione komercyjnego charakteru, a wlasciwie 72.000 km2 obszarow ochrony scislej, szczegolnie zagrozonych susza ekosystemow drzew iglastych. Niezapomniana trasa, gdy wiatr niosl ze soba won kitu pszczelego, a slonce rozgrzewalo nasze wyzieble czlonki i wspomnienia o szyderczych niepogodach. I tak az po Sagres, gdzie w koncu stanelismy twarza w twarz z koncem ladu na poludniowo-zachodnim krancu Europy. Jak okiem siegnac ocean zlewajacy sie ze stepem pokrytym karlowata roslinnoscia... bezkres horyzontu.. Cudne slonce, szczesliwe motyle baraszkujace posrod drobnego kwiecia i my otuleni tym wszystkim, wzdychajacy co chwile, ze warto bylo, ze swiat taki piekny!!!
- Algarve - trzymamy sie wybrzeza by nadrobic stracony czas. Zbyt turystycznie by powiedziec, ze ten region ma w sobie 'to cos' . W zwiazku z tym prujemy ile sil w nogach i rekach pokonujac ostatni poludniowy odcinek w dwa dni!
- Armacao de Pera
- Cacela
- Monte Gordo

W Vila Real de Santo Antonio przeprawiamy sie do Hiszpanii promem, a stamtad, juz rowerami, do Huelvy, gdzie doslownie w ostatniej chwili lapiemy autobus do Sevilli.
Tam cumujemy na jeden dzien - miasto niewatpliwie piekne, ale nieszczesliwie dla nas cale rozkopane i pograzone w robotach drogowych! Coz, troche zniesmaczeni i rozdraznieni tym niecodziennym zgielkiem ruszamy w strone tajemniczego Poludnia - bierzemy autobus do Cadiz, by ominac malo atrakcyjna czesc Hiszpanii i zatrzymujemy sie na nocleg w wyjatkowym miescie.. Cadiz raczy nas flamenco na zywo i dzika wytrawna Sherry, a caly ten spektakl jest zupelnie nieoczekiwany i niepowtarzalny w naszej podrozy. Poznajemy klejna sympatyczna osobe - Niemca Thomasa, z ktorym przyjemnie i beztrosko gawedzimy w najbardziej niezwyklej knajpie na trasie - C/Margues de Cadiz!!
- Zahara de los Atunes - przed ta miejsciowoscia rozbijamy sie na dziko na terenie Military Area - jak sie okazalo nastepnego dnia, przy lepszej widocznosci.
Mamy jednak wrazenie, ze hiszpanscy zolnierze obeszliby sie z nami lagodnie w razie kontroli, gdyz mijaly nas dlugie konwoje, ciagnace zapewne do bazy wojskowej w Ceucie, a panowie wojskowi uroczo nam kibicowali i wymijali z daleka.

Welcome to AFRICA, my Friend !

Z Zahary pedzimy biczowani wiatrem do Algeciras, skad promem przeprawiamy sie do zupelnie innego swiata, ktory bajal w chmurach, miedzy gorami juz od jakiegos czasu. Wspinajac sie po hiszpanskichs gorkach miedzy Barbate a Tarifa zadawalismy sobie pytanie o te tajemnicze pasmo gor, przykryte koldra mgly - hen daleko, daleko. Tak - to Afryka - opasana gorami Rif, spowita gestym kolnierzem pylu, ktory wydawal sie byc mgla w upalny dzien!
Odtad wszystko juz bedzie inne..
W hiszpanskiej jeszcze Ceucie przekraczanmy granice po solidnym noclegu w milym pensjonacie w miescie. I tu warto napisac o niezwyklej atmosferze panujacej w strefie przygranicznej. Po przejechaniu zaledwie kilku kilometrow w spokojnej Ceucie stalismy sie swiadkami magicznego kontrastu socjalno-ekonomiczo-cywilizacyjnego - im blizej granicy, tym wiecej Marokanczykow objuczonyvch ogromnymi tobolami, zawierajacymi zapewne towary z lepszego swiata, Arabow i Berberow prowadzacych osly zaprzegniete w caly ludzki dobytek, gnanych ku sloncu i ich oslej, bezwzglednej codzienosci. Tlum ludzi przewijajacy sie na pograniczu dwoch skrajnych rzeczywistosci - hardy, zawziety, spijajacy z ust Zachodu to, co wreszcie stalo sie osiagalne, co daje poczucie przynaleznosci do lepszego swiata, wydzierajacy kazdy kes dobrobytu po promocyjnych cenach, mierzacy w nas szyderczym spojrzeniem oczu czarnych jak diabelskie kuznie, nieufny i niesympatyczny, rozlewajacy sie po ulicy spieczonej poludniowym sloncem, raczkujacy na zboczu przygranicznej gory, pochylony w rytm jednostajnego marszu i zyciowej spiekoty, ktorej nie zna konca... W powietrzu niemilosierny odor spalin wymieszany ze swadem psujacyc sie ryb, uryny i biedy - dostojnej w swych rozmiarach - przesyca nasze zmysly i, na moment, budzi lek przed tym zyciem i uwiklaniem w jakze oddalone od znanych nam formy egzystencji.
Po wypelnieniu odpowiednich formularzy zostajemy wpuszczeni na teren Maroka i, po paru kilometrach jazdy, zatrzymuemy sie na pierwsza afrykanska kawe i mietowa herbate. Dobrze nam. W aptece kupujemy sole nawadiajace, ktore mowiaca po francusku farmaceutka sprowadza specjalnie dla nas w ciagu godziny.
Na nocleg zazrymujemy sie w Tetouanie - ja, Kaska, odczuwam duze napiecie w zwiaku z tym nowym krajem i zmeczenie zarazem wywolane jazda, wiatrem, sloncem, Nowoscia przez wielkie N itd.. Lukasz trzyma sie swietnie, ma zelazne nerwy i zelazne zdrowie i generalnie asymiluje sie w oka mgnieniu.
Ze mna troche gorzej - drazni mnie zachowanie Marokanskich mezczyzn gapiacych sie na mnie i wciaz cos komentujacych na widok europejskiej kobiety blond.. Zobaczymy jak to bedzie dalej - Lukasz jest dobrej mysli i mowi do mnie "Przyzwyczaisz sie, Kochanie".

-Tetouan - to nasz poligon doswiadczalny, Maroko w pigulce, krotka lekcja nowych obyczajow, marokanski savoir vivre. Zaznalismy tu wiele z tego, czego turysta z Europy zaznac by nie chcial.
Po wjezdzie do miasta, a wlasciwie podjezdzie, zostalismy zaczepieni przez pewnego mezczyzne, ktory zaoferowal sie wskazac droge do hotelu - za darmo, przekonujac nas, ze jest przewodnikiem miejskim. Po meczacej jezdzie, w sytuacji dziejacej sie tak szybko nawet nie przyszlo nam do glowy posadzac go o zle zamiary. Wydawal sie kompetentny i tak tez sie zachowywal. Zaprowadzil nas do hotelu i otrzymal za to wszystko zaplate ktora okazala sie byc na tyle atrakcyjna, ze ow mezczyzna zaofeowal sie przyjsc ponownie za godzine i pokazac nam miejska medyne.. I tu wlasciwie zaczely sie problemy. W medynie nasz przewodnik zaprowadzil nas do sklepu z dywanami, gdzie wlasciciel zrobil prezentacje swoich towarow czestujac nas przy tym herbata.. Gdy nie dalismy sie namowic na kupno zadnego z nich, nieco poirytowany zwrocil nam uwage bysmy uwazali na ludzi oferujacych nam swoje uslugi... Po opuszczeniu medyny nasz przewodnik zazadal zaplaty za herbate, ktora wypilismy w czasie prezentacji i odszedl zly i rozczarowany, gdy jej nie otrzymal. Krotko po powrocie do hotelu zapukal do nas wlasciciel pensjonatu i oswiadczyl zmartwiony, ze nasz przewodnik przyszedl i domaga sie zaplaty... Po bardzo nieprzyjemnej rozmowie zalagodzilismy konflikt zbywajac intruza jalmuzna - dla swieteg spokoju.. I tak noc pierwsza minela w tym tajemniczym kraju...
Po tym zdarzeniu mamy uszy i oczy szeroko otwartem jestesmy bezwzglednie asertywni i - niestety - bardzo zdystansowani do Marokanczykow, ktorzy znaja swe wady i przywary i szczerze za nie zaluja..
- Chefchaouen - to dzien drugi tutaj i stad piszemy tego szybkiego bloga. Miasto tak odmienne od poprzedniego, ze przecieramy oczy ze zdumienia i buzie mamy szeroko otwarte.. By tutaj sie znalezc pokonalismy czesc pasma gor Rif pnac sie sukcesywnie w gore, choc nie tak stromo jak to byc moglo "na zachete". To cudne miasteczko, mieniace sie wszystkimi odcienami blekitu, barwne i radosne, ukryte jest posrod gor i by ocenic jego rozmiary, trzeba udac sie na wedrowke w pobliskie szczyty, skad dopiero staje sie to mozliwe. Ludzie tu zyja lepiej, a wplywy z turystyki sa tak wysokie w skali calego kraju, ze trudno to sobie uzmyslowic. Nikt tu sie nam nie narzucam strategie sprzedazy sa inne niz w Tetouan, a ludzie zyczliwi i skorzy do normalnej rozmowy. Jedyne, co moze meczyc to ciagle wypytywanie nas o to, skad jestesmy. Dzieje sie to niemal na kazdym kroku i by od tego odpoczac udalismy sie dzis na wedrowk w gory, gdzie spokoj, paserze pasacy kozice, piekne Berberskie kobiety przeprawiajace sie szlakami ze swymi oslami i prezroznymi towarami oraz .. widoki tak piekne, ze dusza spiewa!!!
Jestesmy w Chefchaouen drugi dzien - jutro udajemy sie w dalsza droge - na Poludnie. W planach mamy Fez jako zelazny punkt programu, gory Atlas oraz Sahare oczywiscie i zatrzymamy sie prawdopodobnie w Merzouga. A potem w strone Marakeszu i dalej na polnoc. To taki zarys wyprawy, a jak bedzie zobaczymy..
A, jeszcze jedno - mielismy rowniez nieprzyjemne spotaknie z dziecmi na gorskim podjezdzie.. Sa rzeczywiscie natarczywe, wyrywaja z przyczepki co sie dai generalnie sie nas czepiaja. Z ta sytuacja udalo nam sie rozprawic i cieszymy sie tylko, ze nie obrzucily nas kamieniami.. No nic, taka to juz specyfika tego kraju. Podobno poludnie jest mniej szalone, a ludzie serdeczni i uczynni. Zobaczymy.
A jesli o inne egzystencjalne sprawy chodzi, to radzimy sobie, probujemy marokanskich przysmakow, odpoczywamy gdy nie mamy sily dalej jechac. Pogoda, jak na razie, sprzyjajaca - temperatury opymale i zapewne w granicach 27 stopni w ciagu dnia. W nocy duzy spadek i zimno, ale a razie to nie problem.

Marokanskie lacza internetowe sa pozapychane po uszy, tak wiec z publikacja zdjec na razie musimy sie wstrzymac. Pozdrawiamy wszystkich i schodzimy z kafejki na plac napic sie soku ze swiezych pomaranczy :)

2 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

O ja... Ale Wy tam macie fajnie :) Idę pod biurko szczęki poszukać, bo opadła do podłogi :) Aha, kolejny meczyk oglądaliśmy bez Was. Kolejny wygrany. Niestety tym razem zamiast dobrego i sprawdzonego połączenia Majewskiego+Łomża+chipsy był lokal z telebimem i megaobrzydliwym piwem za dychu. Ale moc miało, bo kluczem w zamek potem trafić nie mogłem. Następne meczyki w marcu, więc chyba zdążycie wrócić :)

10:45 AM  
Anonymous Anonimowy said...

..Ups.. Kochani – dłuższą chwilę trwało zanim mogłem zebrać myśli – pochłonięty Waszą pasjonującą relacją, długo układałem w myślach słowa, które mogłyby być odpowiednie aby posłużyć za komentarz dla Waszej opowieści – wypisz wymaluj – jakże egzotycznej, nierzeczywistej, tym bardziej jeżeli weźmiemy pod uwagę nasz nostalgiczny, jesienno szary krajobraz roztaczający się za zapłakanymi deszczowymi łzami, oknami.. Spieszę więc teraz roznieść wici wśród naszych o Waszych odwiedzinach na stronie i zapewne wieczorkiem usiądziemy z Dziadkami przy kompie, aby i oni mogli nacieszyć się Waszym szczęściem i choć na chwilę znaleźć się w innym tajemniczym świecie.. Pozdrawiamy gorąco, czekamy z utęsknieniem na jeszcze…………..!! klan komperdów

1:29 PM  

Prześlij komentarz

<< Home