środa, stycznia 10, 2007

Pozegnanie z Afryka

Nadmorska Asilah nie rozpieściła nas sloneczna pogoda i obawialiśmy się tylko, ze w dniu przejazdu do Tangeru i przeprawy do Algeciras zacznie lzy ronic lub gradem ciskac na znak protestu, ze.. odjeżdżamy.
Tak się jednak nie stalo. Natura zamknęła się w sobie i, jak okiem sięgnąć, wyszukane odmiany szarości spowily wybrzeże, a stan ten wprawil nas w nastroj mglistej melancholii, potegowanej jeszcze przez monotonne widoki zza zaparowanych okien autobusu.
Nasze glowy rozbujaly się już na dobre w sennych bajaniach, gdy nagle Tanger wystrzelil zza chmur niczym wielobarwne ptaszysko - zwarta zabudowa piętrzyła się na naszych oczach nie mniej interesująco i tajemniczo niż w Lizbonie czy Porto.. Tu znow zaświeciło slonce..
Po zakupie biletow (cholendarnie drogie!) szczesliwie przeszlismy odprawe promowa i mielismy nawet wrazenie, ze niektórzy celnicy pamiętaja nas sprzed dwóch niemal miesięcy, kiedy to z Algeciras płynęliśmy do Ceuty na podboj Afryki…
Początkowo planowaliśmy nocleg w hiszpańskim Algeciras i przejazd do Malagi nastepnego dnia, ale w związku z tym, ze dotarcie tu, okraszone doza niezbędnych formalności, zajęło niemal caly dzien, postanowiliśmy złapać autobus do Torremolinhos, nadmorskiej miejscowości, położonej jakies 15 min jazdy rowerem od lotniska Malaga. I była to dobra decyzja.
To niewielkie hiszpańskie miasteczko wypoczynkowe, skapane w milionach świateł, udekorowane mnóstwem barwnych figur o motywach bożonarodzeniowych, emanowalo karnawałowym nastrojem i zachęcało do wędrówek, na jakie my już nie mielismy sil :(
Pokrzepieni smakiem pysznej chińszczyzny i odpoczynkiem w tanim, ale schludnym hostelu pogrążyliśmy się w zasłużony sen o, jak zwykle, wielowatkowym przebiegu w przypadku każdego z nas.
To już jest jednak inna historia, która na samo wspomnienie wprawia nas w iscie przedszkolny ubaw :). Uchylimy jednak rabka tajemnicy i przywolamy jedna z sytuacji, jaka miala miejsce w gorach, kiedy to zasypialiśmy w naszym kochanym marabucie, solidnie umeczeni po wielu dniach rowerowania,a wczesniej rozprawialiśmy o naturalnych niebezpieczeństwach Maroka, czyli o wezach, skorpionach i innych złowrogich stworach.. Po paru godzinach snu ja, Kaska, budze się z przerażeniem ściskającym mi gardlo i paraliżującym jakikolwiek ruch i jedyne, co jestem w stanie zrobic, to wydusic z siebie piskliwe: „Kochanie, wezyk w namiocie!!” - do mojego Wisni, śpiącego obok.. Ten, wybudzony z pysznego snu i rownie przerażony w pierwszej chwili, jak zwykle pospieszyl mi na pomoc.. A co się okazalo? Owym „wężykiem” były skrawki materialu przymocowane do suwakow zamka namiotu w celu wygodnego otwierania. Tej nocy znalazly się nad moja glowa, a ja zobaczyłam w nich „wezyka” z otwarta paszcza..:)))
Nastepny dzien w Torremolinhos upłynął pod znakiem plazowania i wygrzewania się w słońcu, które grzalo tak urokliwie, ze mysl o odlocie odsunęliśmy na plan dalszy, czyli do godz. 17:00, kiedy to Lukasz dal haslo do odwrotu. Lot do Warszawy z liniami Norwegian przewidziany był na godz 19:45 - do tego czasu zabezpieczyliśmy rowery i zostaliśmy poddani nieco chaotycznej odprawie, trwającej stanowczo za długo. O 19:30 siedzielismy już w samolocie, a chwile potem zegnalismy Malage z lotu ptaka, Malage świetlistych kształtów i teczowych barw, przeglądających się w uśpionym lustrze morza.
Tak wyglądały ostatnie chwile naszej podrozy i nic nie zapowiadalo dodatkowych uniesien tej nocy.. A stalo się cos zupełnie nieoczekiwanego. Otoz nasi serdeczni przyjaciele z Warszawy (a właściwie ze Szczecina, przebywający w Warszawie czasowo) przygotowali nam szampańskie powitanie z wykorzystaniem własnoręcznie wykonanego transparentu p.t: „Witamy Wisnie!!!”. Czekaliśmy na odbior bagażu, gdy Wisnia nagle wybuchl smiechem i kazal mi spojrzec we wskazanym kierunku. Patrze wiec i widze, ze po drugiej stronie, na polskiej ziemi, ponad glowami licznie zgromadzonego ludu faluje transparent podtrzymywany przez postacie, których nie widac, gdyz zasalniala je matowa przestrzen szklanej sciany. Litery składające się na wyzej wymieniony napis mialy kolor soczyście wiśniowy, podobnie jak dwie dorodne wisnie, śmiejące się do nas figlarnie i ochoczo! Po prostu bomba! Transparent wzbudzil zachwyt nie tylko nasz, ale tez naszych hiszpańskich współpasażerów, próbujących rozszyfrowac napis oraz literujących slowa.
Lukasz i Kris - z całego serca dziękujemy!!! Jesteście Wielcy!!! .. chociaż transparent był Wiekszy :)
Po tym ‘wisniowym’ powitaniu złapaliśmy taxi, a taksówkarz zgodzil się zabrac nasze rowery na tyl swojego kombi (!) + wszystkie nasze bagaze oraz nasze 4 osoby. Temu Panu naleza się sowite podziękowania, gdyz nie udalo nam się zamówić taksowki bagażowej o tak poznej porze, a rowerami wracac nie mogliśmy, ponieważ w czasie transportu lancuch jednego z rowerow zostal zerwany..
Dalsza czesc wieczoru miala bardzo swojski charakter - zostaliśmy uraczeni chlebem i sola w staropolskim stylu, a w rewanżu nasi goscie poznali smak hiszpańskiej sherry oraz portugalskiego porto :)

Tak oto nastala codzienność. Solidnie podziębieni wracamy do warszawskiej rzeczywistości i .. nie uwierzycie.. rozprawiamy już o nastepnej wyprawie J Ale o tym nie teraz. Nastal czas na konsolidacje wrażeń i czerpanie satysfakcji z tego, co przeżyliśmy, czego dokonaliśmy.
Nastal czas na podziękowania naszym niestrudzonym blogowym komentatorom oraz wszystkim tym, którzy wspierali nas dobra mysla.
Katarzyna: Z całego serca dziekuje moim Rodzicom za wsparcie, zrozumienie i gotowość pomocy w każdej sytuacji. Mam nadzieje, ze ta wyprawa była dla Was ciekawym przezyciem, a nasze przygody nie przysporzyly zbyt wielu trosk..:) (chociaż pewne źródło podaje, ze Mama czula się momentami jak na planie mrożącego krew w zylach horroru:)).
Dziekuje mojemu Bratu Darkowi za stala obecność i swietne komentarze, które podtrzymywaly mnie na duchu za każdym razem, gdy pojawial się nowy wpis! Bracie, dzieki Ci za to wszystko i widze, ze z biegiem lat nie zatraciles swych humanistycznych zdolności oraz plastycznego stylu! Może znow zaczniesz rysowac? :)
Gocha, Dycha i Krycha - czyli moja Bratowa oraz Bratankowie - wielokrotnie sobie wyobrażałam, ze jesteście tu z nami i gaworzymy bez konca. Szczególnie mi brakowalo chłopaków, którzy by nam pewnie pokazali, jak się rowerem szczyty zdobywa, bo to przeciez sportowa kadra :)
Kongo - ciebie, psiaku, to by żadna rowerowa przyczepka nie udźwignęła, ale jestes najfajniejszym psem, który w dodatku nie gardzi suchym chlebem majac pod dostatkiem wszelkie smakołyki :)
Lou, czyli Ania, moja przyjaciolka ze Szczecina, z która niejedno mamy za soba.. - strasznie się ciesze, ze byłaś z nami i dziekuje Ci za piekne komentarze i zyczenia - jak zawsze niezwykle refleksyjne! Pozdrawiamy serdecznie Twojego Roberta!
Francois, czyli mój serdeczny znajomy z Warszawy - długo zastanawiałam się, dlaczego nic nie piszesz, ale w koncu wpadłeś :) Wielkie dzieki!

Serdeczne podziękowania za blogowe wsparcie kieruje również do Rodziny Łukasza. Ciesze się, ze nasze przedsięwzięcie dostarczylo Wam tylu nieoczekiwanych i pozytywnych wrażeń. Mysle, ze również czegos o nas samych - często nieuchwytnych.

Specjalne podziękowania przekazujemy naszym sponsorom, którzy udzielili korzystnych rabatow na swoje artykuly i wykazali się rzetelnością w ich terminowym dostarczeniu (a terminy były bardzo napiete :)).
Sponsorom medialnym dziękujemy za propagowanie naszej wyprawy na portalach internetowych oraz błyskawiczne pozytywne odpowiedzi na zapytanie o sponsoring!

Kochani, kolejna relacja będzie zawierala podsumowanie naszych wrażeń na temat Maroka - czego nam brakowalo, co się podobalo itp. (zdania podzielone ) oraz ocene sprzętu, który stanowil nasz podróżny ekwipunek.
Dzis zegnamy się już z Wami i pozdrawiamy!


3 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Wiem, że znowu się powtarzam, ale jeszcze raz to napiszę: dobrze, że wróciliście. Opowiadanie nocne o wyprawie przy winie południowym było bardzo zacne :) Kolejna wyprawa powiadacie... Informujcie na bieżąco :) Aha, czego sobie Wiśnia takiej copki jak na zdjęciu nie sprawił? :) Copka + broda = Wiśniowy Marokańczyk :) Kaśka, jak tam zdrowie?

10:07 AM  
Anonymous Anonimowy said...

Hehe, no to wrociliscie :) Cali :) Szkoda tylko, ze rumak ucierpial w drodze powrotnej. Musze przyznac, ze ostatnimi tygodni nie uzywalem netu i zastanawialem sie kiedy powrocicie, siadam do kompa i prosze, Wisnia na necie i post zakanczajacy :) Gratulacje wielkie, tzw. szacun, za to ze udalo Wam sie zrealizowac ten intrygujacy plan :) Mam nadzieje, ze zobaczymy sie niedlugo w stolycy i bedzie sie Wam chcialo powiedziec werbalnie kilka przygod :) pozdro.

1:39 PM  
Anonymous Anonimowy said...

Witajcie kochani.Śledziłam Wasze podróże z zazdroscia, te wszystkie widoooki niektóre sa przepiękne.Nie zazdroszcze tylko tych wjazdów pod góre,oglądałam zdjęcia i normalnie wjeżdżalam pod góre razem z Wami, a jak sie namęczyłam (miałam chyba zalichy rower)(: Gratulacje Wielkie za tą WIELKĄ podróż.A teraz pewnie zastanawiasz sie kto to pisze? Wiec Kasiu to ja Twoja kuzynka Jolka. Pozdrowienia i gorace usciski od calej naszej rodzinki i jeszcze Andzela przesyła Wam pozdrowieniai uściski.

10:05 PM  

Prześlij komentarz

<< Home