czwartek, grudnia 14, 2006

Offroad

Witajcie :) To znowu my - Wasi rowerowi podroznicy. Ostatnio zamilklismy na czas jakis - ale powod ku temu calkiem prosty - zjechalismy w prawdziwe, dzikie gory, z dala od ludzkich siedlisk, poza zasieg sieci, poza zasieg drog asfaltowych... i nieco poza granice zdrowego rozsadku ;)

Cala przygoda zaczyna sie w okolicach wawozow Todra i Dades. Decydujemy sie na zjazd z glownej (i nudnej) drogi laczacej Erfud z "wrotami poludnia", czyli miejscowoscia Ouarzazate i przepieknym i momentami niesamowicie waskim wawozem Todra przebijamy sie w kierunku serca Atlasu, gdzie drogi asfaltowe zamieniaja sie w kamieniste "pisty", a gladkie twarze marokanczykow rejonu sahary zamieniaja sie w srogie geby gorskich berberow :) Na szczycie wawozu Todra plan dalszych dzialan wydaje sie prosty i oczywisty - przejezdzamy pasmo dzielace nas od Dades'u na skroty - niewinna 45 kilometrowa pista, prowadzaca na przelecz 2800m - zaciskamy mocno zeby i zrobimy to w jeden dzien ;) Po kilku wlasciwie metrach jazdy zaczynamy rozumiec, ze "do nauki" wybralismy sobie jedna z najtrudniejszych pist w Atlasie : na stromych podjazdach bloki skalne z ostrymi krawedziami gotowe sa rozszarpac nasze opony, dla odmiany tepe gruzowisko drobniejszych skal, uniemozliwiajace utrzymanie sie na rowerze - w to wszystko wmieszany drobny zwir, dajacy odpowiedni poslizg ;) - jazda z bagazami w takich warunkach, w nieustannych podskokach i upadkach - tego nam wyraznie brakowalo ;).. czego sie nie robi dla pieknych widokow i przygody :) po 25km wspinaczce jestesmy na szczycie przeleczy i na szczycie naszych mozliwosci fizycznych, konczy nam sie woda, zagladamy do pustych butelek ;).. i takowoz konczy sie dzien caly.. perspektywa spedzenia nocy zima na 2800m z jednej strony wzbudza w nas lek, a z drugiej - napawa jakims takim diabelskim optymizmem ;) Przed snem jeszcze dobrze sie najemy (makaron z czosnkiem, czyli "Kochanie, nic wiecej nie znalazlem w sakwie zywieniowej" ;) i srrruu w spiworki.. Zimno bylo zgodnie z oczekiwaniami, ale dzieki porannemu sloncu szybko przeszlismy ze stanu hibernacji w stan oczekiwania na dalsze przygody :) A one tuz za rogiem - zamiast szybkiego 20km zjazdu z przeleczy co mamy ? Mamy wyschniete koryto rzeczne, przez ktore 3 tygodnie temu przelalo sie "troche" za duzo wody i porwalo nasza nedzna "piste" na strzepy.. jedziemy wiec, a wlasciwie podskakujemy na kompletnym juz gruzowisku, ogolny wstrzas wnetrznosci naszych murowany - nie dajemy rady - zsiadamy z rumakow i ostatnie 10km prowadzimy je mozolnie przez istny tor przeszkod, wyczerpani do cna.. do dna :) Wreszcie docieramy do pierwszej wioski w wawozie Dades, skad asfaltem resztka sil przedzieramy sie do najblizszej oberzy. Tam wcinamy podwojne porcje czegokolwiek i w ramach odpoczynku wymieniamy spostrzezenia na temat maroka z pewnym portugalczykiem - autorem przewodnika po maroku :)

Potem bylo troche luzniej - zjechalismy malowniczym i bajkowym Dades z powrotem do glownej drogi i zmierzamy na zachod, majac Atlas Wysoki w prawym oku i Jbel Sarhro w lewym - docieramy do Ouarzazate. Zaczyna nam brakowac przygod, ale jednoczesnie smak ostatniej pisty wciaz mamy w ustach - robimy wiec skok w bok w kierunku kolejnych oaz poludnia i po calym dniu pedalowania po niesamowitych zakretach wiodacych na przelecz Tizi-n-Tinififft zjezdzamy do jakze cieplego i leniwego Agdz. Nocleg w berberskich lepiankach z tradycyjnego "pise" - to jest to :) Dalej zostawiamy pustynne klimaty i ruszamy z powrotem na zachod w kierunku Tazenakht. Droga oprocz tego, ze malownicza, jest wietrzna i trudna - w polowie padamy i konczy sie dzien.. A dnia nastepnego, ze zmeczenia juz chyba, ponownie odbiera nam rozum - postanawiamy odkurzyc niedawne plany "sprzed pierwszej pisty" i zostawic prosta szose do Taliouine na rzecz objazdu na polnoc od Jbel Siroua - po drodze 3 przelecze, dwie na 2500m, 85km pisty - ale zasiegamy jezyka i wiemy, ze ta ponoc ma byc lepszej jakosci.. sprawdzimy, sprawdzimy.. :)

Rzeczywiscie - ogolna jakosc drogi gruntowej okazuje sie duzo lepsza - tylko fragmenty przypominaja koszmar Todra-Dades. Widoki cudne, ale trasa dluga i wymagajaca - nocujemy u stop przeleczy. Rano ja (Lukasz) czuje sie nienajlepiej - albo zmarzl chlop w nocy albo zjadl cos nie tak, albo choroba wysokosciowa lub inne dziadostwo - w kazdym razie wyraznie wskaznik energii wedruje w dol a przed nami kawal drogi - cos jest nie tak - goraczka lapie za co sie da, bol w kosciach itd.. ale jedziemy - Kaska pomaga dobrym slowem - czasem czynem nawet prowadzac moj rower po skalach (!!). Pod koniec dnia wreszcie docieramy do wioski - aspiryna, spiwor, 1001 kocy i nastepnego ranka chlop prawie jak nowy.. gotowi do drogi.. zaprzegac wiec konie i szykowac sanie.. tak tak - dosc podejrzanie wygladajace popoludniowe chmurki okazaly sie byc tymi z rodzaju 'sniegowych' i cala okolica w ciagu jednej nocy zapadla w gleboki sen zimowy :) Zjazd z gorki, z wioski lezacej na 2000m, z bagazami i z oponami semi-slick - to juz troche za wiele - szczesliwie lapiemy jedna z niewielu kursujacych w taka pogode "taksowek bagazowych".. uff.. my to mamy szczescie - ale tylko do pierwszego zakretu przed malym wzniesieniem - marokanscy kierowcy nie uznaja lancuchow na kola a drogowcy zas nie maja w swych pudelkach klockow w ksztalcie "band bezpieczenstwa" - jest wiec wesolo i z przygodami - pchamy bryke razem ze wspolpasazerami... nic z tego - ale kierowcy marokanscy za to maja duzo honoru - i w takiej sytuacji postanawiaja porzucic nieprzejezdny asfalt na rzecz pisty (tak tak - w takich sniegowych warunkach) i po godzinie mrozacej krew w zylach jazdy docieramy do miasteczka Aoulouz, gdzie nie ma juz sniegu, jest asfalt i cieple spanie.. :) szkoda tylko tego zjazdu, ze "nie rowerem" byl... :(

Pogoda i lekkie wyczerpanie dyktuja zmiane planow - zostawiamy Antyatlas na pozniej i wprost przez Tarudant ruszamy na zachod, nad ocean - wypoczac troche, lezec na plazy i lowic ryby ;). Ale nie jest latwo - wiatr caly czas przeciwko nam - zolwim tempem docieramy do rolniczego i dosc monotonnego rejonu u stop Antyatlasu, gdzie z kolei Kasia zaczyna odczuwac dolegliwosci podobne do tych, ktore nekaly mnie w Atlasie - lapiemy stopa do Tiznit - i tak oto jestesmy dzis juz tylko 20km od zasluzonego wypoczynku.. Kasia ma sie juz dobrze i jutro spokojnym tempem wkraczamy nad ocean :)

Tyle w skrocie u nas.. po drodze oczywiscie mnostwo nieopisanych widokow, napotkanych ludzi i machniec pedalami ;)

Na koniec przekazuje najlepsze i najgoretsze zyczenia imieninowo-urodzinowe od Kasi dla Darka, do ktorych sie oczywiscie dolaczam :) I dziekuje rowniez za te, ktore splynely do mnie z okazji moich urodzin (to byl ten dzien w sniegu :)

Dziekujemy rowniez ponownie naszym nieustajacym komentatorom bloggerowym za ich aktywnosc i jednoczesnie prosimy o zaprzestanie nazywania naszego przedsiewziecia "wycieczka" - wycieczka to moze byc np. szkolna do wieliczki albo last minute do grecji. Tutaj zas mamy do czynienia z wyprawa lub tez podroza. Prosimy trzymac sie powyzszych norm i form :)

POZDRAWIAMY !!!

Kasia (zdalnie z lozka) + Lukasz.